niedziela, 29 grudnia 2013

FOLWARK ZWIERZĘCY - REAKTYWACJA



        

                                             
                                                    


   Żyjemy w cywilizowanym świecie, to kwestia bezsporna. W świecie, którego nieodłącznym elementem jest sukcesywny progres naukowo-kulturowy. To też kwestia bezsporna. Można by rzec, że jesteśmy świadkami swoistego renesansu, odrodzenia nauki, sztuki i dobrych obyczajów. Stykamy się z tym zjawiskiem codziennie, mając niezwykłą przyjemność, a nawet przywilej wchodzenia w różnego rodzaju interakcje z naszymi coraz bardziej światłymi i kulturalnymi współobywatelami.
   Takiego właśnie przywileju miałam zaszczyt dostąpić całkiem niedawno, w pewien zwyczajny,  powszedni dzień, który w żaden sposób nie zapowiadał się przełomowo.
   Ptaszki trajkotały wesoło za oknem, gdy podjęłam decyzję, iż zrobię sprawunki w godzinach przedpołudniowych, by uniknąć zakorkowanych ulic oraz tłumu smętnych pątników wracających z pracy, wykończonych codzienną, korporacyjną rutyną:





  Normalna sprawa, nic epokowego, no bo jak mogłam przewidzieć, że ten spontaniczny akt konsumpcjonizmu, w jakikolwiek sposób wpłynie na mój pielęgnowany od dziecka światopogląd?
   A jednak. Pierwsze niepokojące sygnały sugerujące, że moja decyzja mogła być błędna doszły mnie już na trasie do centrum handlowego. Włączając się do miejskiego ruchu, wnet przewidziałam, że drogi do celu nie pokonam ani szybko, ani sprawnie, bo oto stałam się częścią mozolnego korowodu, w którym prym wiedli emeryci i renciści w fantazyjnych, filcowanych kaszkietach. Co gorsza, te pochrapujące za kierownicą wyliniałe leniwce z pierwszymi symptomami starczej demencji, stanowiły tylko część pociesznej karawany, którą zasilali również skretyniali kursanci rozlicznych szkół jazdy, mknący gorliwie 20/h oraz rozmemłane kury domowe wlokące ze sobą całe mioty ujadających „pociech”.
  Znakiem rozpoznawczym tej wielkiej krucjaty zgnuśniałych pielgrzymów, były siermiężnie przytwierdzone do samochodowych dachów profesjonalne zestawy narzędzi, umożliwiające płynne pokonywanie sklepowych nawierzchni, czyli wszelkiego kalibru: wózki inwalidzkie, pokraczne balkoniki, kule, laski oraz dziecięce spacerówki i chodziki. Na ten widok, pomyślałam:…o, o. 
I zaczęłam wątpić.
   Teraz zapewne większość z nich przypuści atak na to samo centrum, które i ja obrałam sobie za cel. Już widzę, jak to stado bezzębnych rekinów w zawadiackich beretach rozpoczyna mozolny proces przesiadania się na swoje inwalidzkie amfibie, po czym rusza koślawym slalomem na podbój marketu:




  Niestety. Moje przypuszczenia się ziściły. W godzinach przedpołudniowych, które miały gwarantować zakupową sielankę, supermarket przypominał raczej superhospicjum zintegrowane z domem super samotnej matki.
  Tak czy siak, wtopiłam się w ten maszerujący na oślep orszak zombie i pomału przedzierałam się do kasy. W międzyczasie, za wszelką cenę starałam się unikać zdziecinniałych kombatantów, proszących swoimi komputerowymi głosikami o właściwą interpretację należności za owsianki, wzierniki i czopki:





  Z lekkim obrzydzeniem odwracałam wzrok, widząc jak kompletują coś, co zapewne miało imitować amatorskie zestawy do chałupniczych kolonoskopii, czyli: pompki ręczne, kilkunastometrowe węże ogrodnicze oraz lateksowe końcówki wielokrotnego użytku.
  Depcząc, mniej lub bardziej świadomie, po wycelowanych we mnie zaczepnie kulach i laskach oraz omijając lepkie, dziecięce łapki wystające zza sklepowych regałów, w końcu dobrnęłam do kasy i sfinalizowałam transakcję.
  Prawdziwą ulgę poczułam jednak dopiero w parkingowych podziemiach, szykując się do odwrotu.
   Ale cóż to? Cofając, dostrzegłam kątem oka wyjeżdżające równolegle ze mną pancerne Dewoo Tico, które bezpardonowo ustawiło się przede mną, skutecznie blokując wyjazd.
   Tylna szyba Dewoo, zaklejona żółtymi trójkątami ostrzegawczymi, niemalże krzyczała w stronę zmotoryzowanych śmiałków: Uwaga kierowcy! Strzeżcie się! A najlepiej to w ogóle zostańcie dzisiaj w swoich domach, bo oto przed wami: 
 Franek i Stasiek on board !!!
    Przeszedł mnie dreszcz, który przerodził się w prawdziwe delirium, gdy  raptem dwa, małe, groźne nietoperze, wychynęły dziko ze swych samochodowych fotelików i szeroko rozpostarły uszy. O zgrozo! Bez wątpienia, na tych uszach ci dwaj  skrzydlaci braciszkowie mogliby przelecieć cały świat … i to nie tylko w nocy.



.

   Zadrżałam. Zadrżał również sunący dzielnie na swoim balkoniku staruszek w drelichowej kufajce, z bielmem na oku.
   A ponieważ, budzące grozę Tico objął jakiś tajemniczy marazm i trwało tak zastygłe w totalnym bezruchu, stwierdziłam, że nie mogę dłużej odwlekać tego co nieuniknione i…zatrąbiłam. Echo klaksonu rozbrzmiało dźwięcznie spotęgowane podziemną akustyką, po czym…zaległa złowieszcza cisza.
    Wszystko co później miało miejsce docierało do moich ogłupiałych zmysłów, jakby w zwolnionym tempie.
    Najpierw zarejestrowałam powolne trzepotanie monstrualnych uszu, gdy dwa rozwścieczone ssaki odwróciły się agresywnie w moją stronę i rozpoczęły jakiś obrzydliwy proces pożerania mnie wzrokiem, który trwał… i trwał, aż do całkowitego wyssania ze mnie resztek odwagi. 






                                           
   A potem rozegrał się dramat. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się z impetem i na zewnątrz wyturlał się niezdarnie jakiś dziwny wybryk natury. Nie mogło być mowy o pomyłce. To rodzicielka dwóch gacków. Niewydarzona hybryda, kumulująca w sobie jakąś smutną krzyżówkę nietoperza z buldogiem, z wyraźnie dominującym genem tego drugiego ssaka:




                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                          

   Ale co widzę? Hola, hola, wolnego! Oto pełznie w moim kierunku kudłata poczwara, a na jej zaplutej  mordce wcale nie widać skruchy!
   Obserwuję w panice, jak jej groteskowa imitacja ust chłapie coś cicho pod rozdeptanym nosem, by ostatecznie cisnąć w moim kierunku lakoniczny, acz bardzo precyzyjny komunikat:
 - Pierrrdol się, Małpo!
  Alleluja! Bicie dzwonów. Ciemność. Coś, jakby ostrze bagnetu przeszyło moje wnętrzności na wskroś i wykonało w nich serię efektownych pirouettów. O Niebiosa! - westchnęłam, a kiedy już doszłam jakoś do siebie ten subtelny, kobiecy bas ponownie zawarczał, na szczęście już tylko w mojej głowie:  „Pierrrdol się, Małpo!” ?? No cóż, na dobrą sprawę pomysł sam w sobie nie jest taki zły…tylko dlaczego Małpo?!
   Wróciwszy do domu na tarczy z lekko zwichniętym poczuciem wartości, myślałam natrętnie nad tym, ile dioptrii musiał mieć jakiś gacek, żeby tak niefortunnie przelecieć wredną, burą sukę i jednym strzałem narazić ludzkość na złośliwy chichot losu, którym stali się Franek i Stasiek: 




                                       


   Chichot, którego echo zapewne długo jeszcze nie zamilknie. Przeciwnie, wieki całe będzie się odbijało na przyszłych pokoleniach, hamując rozwój kulturalny następnych generacji.
   Wciąż też nie mogłam pogodzić się z faktem, że taki zarośnięty hominid, jak ich matka, przyrównał mnie do małpy. No na jakiej podstawie, pytam?
    Albowiem, jako zwierzak z tendencją do racjonalizacji zjawisk nawet najgłupszych, po prostu musiałam to sobie jakoś przetłumaczyć. Gorączkowo, więc zaczęłam szukać logicznego uzasadnienia, motywów którymi mogła kierować się parkingowa hybryda, obdarzając mnie tak niewybrednym epitetem.
   I znalazłam. Powiem więcej, po intensywnych przemyśleniach epitet ten stał się dla mnie pewnego rodzaju nobilitacją na tle reszty społeczeństwa, nieomal zaszczytnym orderem, a o burej suce myślę teraz prawie ze wzruszeniem. I nie ma w tym stwierdzeniu nawet cienia ironii. Wszak, nie od dziś wiadomo, że:
 …dawno, dawno temu pewien szalony naukowiec, niejaki Karol Darwin, wysunął śmiałą tezę, że Człowiek, przedstawiciel szlachetnego gatunku Homo Sapiens był onegdaj, za przeproszeniem… małpą i mieszkał na drzewie. Gibał się z wielkim bananem po dżungli, iskał swoją żonę, a brata potrafił bezpardonowo ugryźć w dupę, gdy ten próbował przyprawić mu rogi.
   W pełni rozumiem jednak ludzkie oburzenie i brak zgody na tak kontrowersyjną teorię. Nie ma nic dziwnego w tym, iż dla Człowieka wielce wstydliwa jest świadomość, że jego kuzynem mógł być zawszawiony szympans, dyndający bezmyślnie na lianie, epatując różowym tyłkiem przy byle okazji:





    Aż trudno uwierzyć…



    Jeśli jednak przyjąć, że Darwin nie bredził z przepracowania, to zaiste nasz wujek orangutan, w toku ewolucji „dogibał się” bardzo wysokiej pozycji, sprawnie skacząc po wszystkich szczeblach, aż na sam szczyt drabiny społecznej. Co istotne, na przestrzeni wieków udało mu się wykształcić dostojną postawę pionową:



    Może z pewnym wysiłkiem, ale w końcu przecież się udało…




   Twarzoczaszka naszej kuzynki małpy też nabrała klasycznego, bardziej szlachetnego rysu, a w jej oczach z czasem pojawił się nawet błysk inteligencji:








                                   

    Ale doprawdy, przestańmy się już pastwić i czepiać niuansów! Próżno by jeszcze dzisiaj doszukiwać się jakichkolwiek atawizmów i wspólnych cech Człowieka z małpą:






                                     

    Bo to wszystko mało ważne, błahe doprawdy, gdyż prawdziwą istotę rzeczy stanowi fakt, iż współczesny Człowiek odziedziczył skrupulatnie wypracowany przez orangutany wzorcowy model zachowań, zwany kulturą społeczną.
   Po dziś dzień pozwala on przedstawicielom gatunku Homo Sapiens funkcjonować w społeczeństwie,  kierującym się wyłącznie kodeksem moralnym i etycznym, generowanym na najwyższych szczeblach potężnego ustroju, jakim jest Państwo.
    Bezsporna jest zatem kwestia, iż wzorce stosowane w życiu codziennym przez anonimowe jednostki, czerpane są z najwyższej półki, tj. z tych „strategicznych organów” władzy państwowej:


                      



   Cóż, najwidoczniej jednak małpy to dla szalonego Darwina było jeszcze za mało, bo w ferworze dalszych badań beztrosko wpakował szlachetny gatunek Homo Sapiens do jednego worka z całą  watahą pozostałych zwierzaków.  I jak tu przyznać mu rację ?



     …..????

Doprawdy, jak bogatą trzeba mieć wyobraźnię, by dostrzec w przeciętnym obywatelu, takim serdecznym Nowaku, zawsze uczciwym i szczodrym, zwykłą:




         
                                                   
…która odejmie sobie od gardła, by wspomóc bliźniego, podzieli się nie tylko strawą na talerzu, ale i na duchu. Przecież w imię wypracowanych przez małpy wartości, Człowiek tłamsi już w zarodku wszelkie świńskie zachowania. Ba, on się nimi brzydzi!
  Co więcej, starannie pielęgnuje swój kręgosłup moralny i dba o publiczny wizerunek. Tylko czasami, ażeby nie ulec wszechogarniającej społecznej degrengoladzie i utrzymać swą wypracowaną ciężko pionową postawę, z ulgą wesprze się na usłużnym ramieniu swojego Spin Doktora i dowie się co i jak kwiczeć, by za świnię go nie wzięli.
    Natomiast ja, spoglądając codziennie w lustro, odhaczając się gorliwie na fb, „lajkując” cokolwiek tylko dlatego, że 1000 innych osób przede mną też to „lajkowało”, przytakując niemo „hejterom”, nienawidzącym każdego osobnika skłonnego do refleksji, ciut bardziej przedsiębiorczego i kreatywnego niż inni, zastygła w swej twórczej inercji i ślepa na powszechne zdziczenie, szczerze nienawidzę tego Darwina za to, że w przeciwieństwie do parkingowej poczwary, najpewniej wziął mnie za :

                                                   
                                          


…i wpakował do jednego wora ze stadem :

                       
                    


Karolu, to ja już jednak wolę być …



     Czy to już zoo?



    A ten kto uważa, że to wszystko czysty absurd, niechaj pierwszy rzuci we mnie bananem! Z chęcią oddam :)





P.S. Powyższy tekst dedykuję takim samym wrednym i złośliwym małpom jak ja, tudzież orangutanom :)



                        

 




* Wszystkie zdjęcia pochodzą z internetu.                

2 komentarze:

  1. Bardzo mnie się to spodobało

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. To miło, że nie muszę sięgać do arsenału z bananami :)

      Usuń