poniedziałek, 30 grudnia 2013

MODERN DANSE MACABRE



                                                  


  Jak żyć? Pytał onegdaj bezimienny bohater, uzbrojony jedynie w czerwoną, zaczepno-obronną papryczkę. Pytanie słuszne, fundamentalne wręcz, tylko adresat nie ten.
  Toteż ja ponawiam pytanie: jak żyć? I doprecyzowuję: jak żyć…dzisiaj?Zazwyczaj odpowiedź na arcytrudne pytania okazuje się banalnie prosta, zazwyczaj sama się napatoczy i to zazwyczaj przypadkiem. Nie trzeba zatem zakłócać wieczystego spokoju Schopenhauera czy Nietzschego. Dość już, że te nieboraki całe życie doczesne spędzili na czczym gdybaniu, zamiast grać w kapsle i figlować z pannami. Pewnie jeszcze i teraz nie ustępują, z uporem maniaka i lodowatym wyrazem twarzy, pytając: Jak żyć? Noo, jaaak żyyć?
  Ach nieszczęśni, gdyby chociaż pośmiertnie mieli dostęp do telewizji publicznej, czy kolorowej prasy. Już widzę, jak pukaliby się cienkimi paliczkami w dziurawą  wydmuszkę, która kiedyś była głową, ich dumą i orężem. Już widzę, jak wytrzeszczaliby w osłupieniu ziejące pustką oczodoły i przytakiwali gorliwie prezenterce Pytania na Śniadanie, snującej kolejną przypowieść o zdrowym stylu życia, o eko produktach i odnowie w duchu bio. Już widzę, jak otumanieni tą współczesną wiedzą, krzyczeliby w głuchą ciszę, klaszcząc szczękami: „A to ci dopiero heca ! A my się tyle czasu głowili ! He, He, hulaj dusza piekła nie ma !”.
    Ale bynajmniej, nie było moją intencją obrażanie umarlaków. Ot, taki niewinny ukłon w ich stronę i delikatny prztyczek w ich robaczywe, nadszczerbione nosy. Mały odwet za to, iż konkretnej odpowiedzi nigdy mi nie udzielili.
   Udzielił mi jej natomiast pewnego deszczowego dnia, samozwańczy filozof, menel z pułku osiedlowych pijaczków, pełniwszy akurat o poranku zaszczytną wartę przy śmietniku:






                        

 On to, mężczyzna w sile wieku, z przejrzałym pomidorem do złudzenia przypominającym ludzką twarz, zatkniętym na chudym, amarantowym trzonku do złudzenia przypominającym ludzką szyję, wycharczał w moim kierunku, gdy w ramach porannej gimnastyki mijałam jego domek na kółkach:



              



 - Ej, zwolnij kobiecino! Za czym tak biegniesz? W grobie i tak wszystkie ludzie jednakie. Ja tam piję od rana wisienkie i też zdrowy umrę.
    Echo jego chrapliwego śmiechu złowieszczo rezonowało w mojej głowie jeszcze długo po tym jak ukończyłam swój idiotyczny, jak się okazuje, pęd po zdrowie. Śmierdzący zakapior jednym zdaniem zdeklasował całe pokolenia mędrców, filozofów, a nawet samego Krzysztofa Ibisza.
    Zlana potem, bardziej strachu niż wysiłku, usiadłam i poddałam się intensywnej zadumie. Hm, w grobie i tak wszystkie ludzie jednakie?! O matko, matko, jak to rozumieć?
    Spojrzałam krytycznie w lustro. O nie, wcale nie jednakie. To po to biegam od lat, wcieram w siebie całe tony mazideł bez parabenów, jem glony z eko mórz i  jajka z pierzastych eko dup, żeby za czas jakiś przewalać się w tej samej ziemi obok wiejską kaszaną tuczonej, tłustej dziewoi z cellulitem? Albo, obok takiego zapitego kanoniera z halloweenową dynią zamiast głowy?
   Wykluczam kategorycznie taką pośmiertną rzeczywistość! Muszę szybko zastrzec ostatnią wolę, żeby słowa dynksiarza nie okazały się w żadnej mierze prorocze.
      I powzięłam plan. Plan oczywisty. W trumnie będę leżeć odwrócona zadkiem do wieka. Bezapelacyjnie. Tak, żeby skutecznie wyeksponować przed zaryczanymi żałobnikami katorżniczy wysiłek i wszystkie atuty wybieganego ciała. Wszelkie mankamenty zatuszować. Niech mnie pochowają w czarnych lajkrach, takich ¾, żeby podkreślić wyrzeźbione łydki. Odsłonięte, umięśnione ramiona niech mi założą na plecach, a pomiędzy skrzyżowane palce, zamiast świętego obrazka niech włożą zaimpregnowany odpowiednio liść zielonej sałaty. Pomysł jest trafiony, bezdyskusyjnie. Już widzę, jak te wszystkie pomarszczone, stare baby, łypią zazdrośnie w stronę moich jędrnych jeszcze członków i główkują usilnie, jak można tak zdrowo przyłożyć w kalendarz?






   Było biegać za młodu stare kwoki! Choćby jakąś namiastkę nordic walking uprawiać, przynajmniej żwawiej o kulach pomykać, cokolwiek zamiast zapamiętale pałaszować nieśmiertelne  pyzy z zasmażką. A jak pałaszować  to w międzyczasie, chociaż przysiadami minimalizować nieuchronny efekt Wielkiej Niedźwiedzicy: i hop, i wypad i w dół, i jedna pyza i wdech, i hop i wypad i w górę, i druga pyza i wydech, i odpocznij, i relaks, i zasmażka, i dalej i hop i hop…i tak cała seria, aż do 50.  
  Tylko trzeba chcieć. Wszystko można przełożyć na zdrowy styl życia, a nie tylko bębnić tłustymi  paluchami w kościelne ławy i łapczywie zaglądać księdzu do kielicha. O wy niegodziwe flądry, żeby nawet Tam węszyć darmowej przekąski ?!
   Ale co prawda, to prawda, przynajmniej ksiądz jeden potrafi was trochę rozruszać. Powstańcie, siadajcie, klęknijcie, powstańcie, siadajcie, klęknijcie, trzy szybkie szoty w pierś, zakąska i śpiewamy! I to wszystko przy muzyce, było nie było … organicznej.
  Szkoda tylko, że to wszystko ma takie rozlazłe tempo, ani to Cardio, ani co. Też mi wysiłek, taka zdewociała ruchawka.
   Dlatego takie towarzystwo, również stanowczo wykluczam z mojej starannie wyselekcjonowanej grobowej kasty.
   Muszę leżeć koło jakiegoś zdrowego trupa, takiego samego wyznawcy zdrowego stylu życia, jak ja.


                          
                                            Może być.
   

  A kto wie, może udałoby się dokooptować obok mojego truchła nawet jakiegoś celebrytę? Dodałoby mi to ździebko prestiżu wśród znamienitego grona denatów. Taki dorodny, krzepki truposz z przyspawanym uśmiechem Jokera do twarzy? Czemu nie? Szczęściarz. Pewnie życzliwi paparazzi uwiecznią go jeszcze ciepłego w ostatniej pozie, na tle kartonowej, gwiazdorskiej ścianki, koniecznie z papierowym kubkiem Starbucksa w zaciśniętych, drętwiejących już palcach. Żeby tylko nie ściągali mu z nosa okularów Ray Bana, i żeby zgodnie z ostatnią wolą upchnęli mu jakoś do trumny hipsterski rowerek upstrzony kwiatami!
     A potem będziemy już tylko bezwolnie, ale jednako pląsać, my wszystkie zdrowe, jędrne, znamienite, trochę skostniałe zdechlaki, zatańczymy razem chocholi taniec w rytmie lockingpopping-krumping, ciesząc się, że tak równo i w punkt, i że wszyscy tak samo jednacy w swojej dobrze zakonserwowanej, nieśmiertelnej głupocie, na wieki wieków. Amen.           



                                          
    
                 

* Wszystkie zdjęcia pochodzą z internetu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz