Kiedy
mężczyzna się żeni, błogi spokój spływa na niego niczym ciepły, wiosenny deszcz.
Nareszcie otrzymał konkretną tożsamość i odpowiedni status społeczny. Jest mężem.
Złota obrączka uczyniła go człowiekiem zacnym. Wszystkie wcześniejsze epitety
odchodzą w niepamięć. Nikt nie nazwie go już kawalerem, singlem, wolnym
strzelcem, poławiaczem pereł, czy też samotnym białym żaglem. Nie będzie już
chadzał samotnie na wesela i pogrzeby. Minęły nieodwracalnie czasy, kiedy
szukał szczęścia w nocnych klubach i na portalach randkowych. Minęły czasy,
kiedy sam musiał sobie robić herbatę i opróżniać zmywarkę. Rozpoczyna się
słodka idylla. Każdego dnia pełnowartościowe posiłki. Ciepłe. Zbilansowane.
Dwudaniowe. Odpowiednie dla krzepkiego mężczyzny, pełnego wigoru. W weekendy
pachnący placek z jabłkami i kawa o poranku. Zapach świeżego prania dochodzący
z tarasu. Storczyki w oknach zawsze w pełnym rozkwicie. I ona, jak Rusałka przemykająca
bezszelestnie po domu. Eteryczna i wiotka, niczym bollywoodzka tancerka kręci
pirouetty z obrotowym mopem. Z gracją cyrkowej akrobatki myje okna i rozwiesza
firany. Jej perlisty śmiech roznosi się po całym domu, gdy Domestosem szoruje
zaśniedziały sedes. Serce rośnie i wszystko inne też, gdy każdego ranka wynurza
się spośród fal śnieżnobiałej pościeli, po stokroć piękniejsza niż Wenus z
Milo. To jego żona. Prawdziwa Bogini. Ta jedyna i na wieki tylko jemu
przeznaczona.
Tak myślał Tadeusz, gdy za żonę pojął Bogumiłę. Dopiero teraz poczuł się
pełnowartościowym mężczyzną. W jej oczach odbijało się wszystko co chciał
zobaczyć. Przeglądał się w nich, jak w lustrze i z zadowoleniem kontestował uwielbienie,
podziw i chwałę oraz niemy zachwyt wobec wszystkich jego wdzięków i atutów. A
miał ich Tadeusz niemało. Przede wszystkim był bardzo męski. Może trochę
histeryczny w kryzysowych sytuacjach, ale jednak męski. Był też bardzo
inteligentny, gospodarny i zaradny. Bezsprzecznie. Inteligencji nikt mu nie
mógł odmówić, zaradności tym bardziej. I na swój męski, kwadratowy sposób był
też bardzo przystojny. Słusznego wzrostu i wagi, może nieco przyciężkawej
postury, ale tylko w zimowym ubraniu, z szerokim czołem myśliciela i falistym
podbródkiem skrzypka, budził zaufanie zwłaszcza w damskich kręgach:
Trafiło
się Bogusi niczym ślepej kurze ziarno. A i Tadeuszowi zwykli mówić ludzie, że
żeniąc się z Bogumiłą wygrał los na loterii.
Niewątpliwie Tadeusz czuł się w małżeństwie spełniony.
Uwielbiał wspólne spacery z małżonką. Pełne wrażeń wędrówki po galeriach
handlowych. Z wielką atencją słuchał jej dywagacji na temat łamania praw
człowieka w Bangladeszu. Autentycznie się wzruszał, gdy całymi dniami ubolewała
nad losem dzieci w Somalii i zagrożonej wyginięciem amazońskiej marmozety. Cierpliwie
oglądał z nią Taniec z Gwiazdami i słuchał Krystyny Prońko. Chichotał pod nosem
wyrozumiale, gdy nie potrafiła zrobić tabelki w Excelu. To wszystko w jej
wykonaniu było takie ujmujące, że czasami gdy patrzył jak nieporadnie szarpie
się z papierem zaciętym w drukarce, łzy wzruszenia cisnęły mu się do oczu.
Mawiał wtedy czule:
- Oj Żabciu, co ty byś beze mnie
zrobiła? – A ona wybuchała wtedy tym swoim głośnym, rozbrajającym śmiechem i
czasami śmiała się tak długo i szczerze, aż ten śmiech przechodził w ochrypły,
iście żabi rechot, od którego zaczynała dusić się gwałtownie i spazmatycznie
kasłać. Długo po takim ataku nie mogła dojść do siebie:
I żyli tak sobie szczęśliwie Tadeusz i
Bogumiła. Razem na dobre i złe. I pewnie nadal wiedliby sielskie życie we
dwoje, gdyby nie ludzka natura wraz ze wszystkimi jej małostkami i słabościami,
odgórnie wpisanymi w człowieczy genotyp.
Albowiem prawidłem starszym niż laska
Mojżesza jest fakt, że człowiek nie potrafi cieszyć się otrzymanym podarunkiem tak
samo intensywnie przez całe życie. Jakże pięknie byłoby, gdyby rower otrzymany na
komunię wywoływał taką samą radość i euforię zarówno w wieku lat 8, jak i 20
lat później. Jakże pięknie byłoby, gdyby ten rower się nie psuł, nie starzał i
nie brzydł.
I takie samo prawidło niespodziewanie, lecz
jakże gwałtownie, poczęło tarmosić duszą biednego Tadeusza, niczym podstępna
choroba, której pierwsze symptomy zwyczajnie bagatelizował.
Otóż Tadeusz,
zdawał się na początku nie dostrzegać subtelnych zmian zachodzących w ukochanej
małżonce. Coraz częstsze marudzenie poczytywał za ten chwalebny PMS, któremu
szczęśliwie przypisać można wszystko, każdą nawet najgorszą kobiecą złośliwość
i nieuzasadnione zrzędzenie. Biedna Bogumiła. Te hormony ją zabijały. Zaciskał,
więc Tadeusz zęby i pokornie z otwartą przyłbicą przyjmował na siebie kolejne
wiadro pomyj, którymi raczyła go nieszczęsna, uwięziona w okowach własnej
fizjologii, targana emocjami małżonka.
Uwadze Tadeusza przez długi czas umykała również stopniowa, lecz
systematyczna degradacja Bogusiowej cielesności. Z sobie jednak właściwym
poczuciem humoru układał żartobliwe piosenki na cześć kolejnych, przybywających
sukcesywnie podbródków małżonki. Dobrodusznie klepał ją w zadek, gdy desperacko,
acz bezskutecznie próbowała wcisnąć się w spodnie z liceum i pieszczotliwie
nazywał ją Prosiaczkiem, gdy z pasją pożerała bigos z rondelka.
Ale kiedyś musiał nadejść moment przebudzenia. I nadszedł ów dzień, w
którym ciepły wiosenny deszcz zmienił się w lodowaty strumień i spłynął z
ciemnej chmury, zwanej prozą życia, wprost za kołnierz Tadeusza. Ten akt
przebudzenia przyszedł pewnego zimowego wieczora i był tym boleśniejszy, że
nastąpił nagle i bez ostrzeżenia. Oto pogrążony w lekturze mężczyzna zostaje
wyrwany raptem z cudownej literackiej fikcji jednym brutalnym zdaniem:
- Weź te nogi!
Tomasz zabiera. Ale powrót do
lektury nie jest już możliwy. Nazbyt się rozproszył. Rozgoryczony obserwuje,
jak jego małżonka ślamazarnie froteruje mopem podłogę. Naga prawda dociera do
niego ze zdwojoną siłą. O mój Boże! O Gwiazdo Betlejemska, gdzie się podziała
ta eteryczna i wiotka Rusałka sprzed lat? Przecież to stworzenie potykające się
o mopa, to już nie Rusałka, tylko rosła kobyłka na 2 metry szeroka w kłębie.
Ale jak to się stało? Kiedy jego bollywoodzka tancerka przemieniła się w wojownika
sumo? Co się stało z jego Heloizą? Jaki
modus operandi musiał zadziałać, by tę onegdaj zwinną akrobatkę zmienić w
nalaną, cyrkową fokę?:
Na dodatek małżonka, jakby
nieświadoma upływu lat i spustoszenia jakiego w jej ciele dokonała grawitacja w
kooperacji z nadwagą, jeszcze próbowała nieudolnych pirouettów z mopem, jeszcze
zarzucała obfitymi biodrami tuż przed zastygłą w przerażeniu fizjonomią
Tadeusza, jeszcze próbowała śmiać się z tą samą dziecinną swadą i turlać nago w spranej już pościeli… na próżno. Wszystkie te nieudolne zabiegi Bogumiły
tylko potęgowały niechęć Tadeusza, który teraz niczym Kolumb zdawał się
odkrywać nieznane tereny, których do tej pory zdawał się w małżonce nie
dostrzegać. Te oczy niegdyś takie żywe, figlarne i skrzące się zalotnie,
mrugały teraz nerwowo, rozstawione szeroko, jak dwa kierunkowskazy na
skroniach. Boże, jak mógł tego jej groteskowego rozstawu ślepi wcześniej nie
widzieć? I tej wyzierającej z nich pustki? To już łatwiej byłoby wyczytać
czułość i empatię z oczu tołpygi, niż z tych Bogusiowych patrzałek. I ten jej
niewydarzony uśmiech. Błazeński nawet na ślubnej fotografii:
Ponadto, Tadeusz czuł się niezręcznie, gdy
żona w przypływie spontanicznej, trochę głupkowatej radości, biegła do niego z
drugiego końca pokoju i jakby nie zdając sobie sprawy ze swoich gabarytów
wskakiwała na niego z ułańską fantazją, rechocząc dziko, gdy powalony na ziemię
tonął w nieprzebranych fałdach jej ciała.
Toteż gdy w domu gasły już światła, puszczał
Tadeusz wodze fantazji i widział siebie znowu jako kawalera brylującego w
towarzystwie… uwodzicielskiego… roztaczającego czar i nieziemski urok, który
sprawiał, że kobietom na jego widok miękły kolana. Widział, jak na pytanie o
stan cywilny, rzuca od niechcenia z szelmowskim uśmiechem: „ Ja? Ja jestem
wolny…”. I wtedy spoglądał wyzywająco oczami wyobraźni na swoją piękną rozmówczynię,
w taki sposób, by wiedziała, że ma zielone światło i mrugając do niej zalotnie
zdawał się mówić : „ A zatem czyń Dziewko swoją powinność! ”. A kiedy pląsał
już szczęśliwy w objęciach smukłej Afrodyty, biegał z nią po łąkach, pluskał
się w falach Bałtyku, robił wianki ze stokrotek i brzdąkał na gitarze… :
…wtedy często budził się z
krzykiem, nie mogąc złapać tchu. I brutalna rzeczywistość odzierała go ze
złudzeń. Oto leżał zakleszczony, jak ranne zwierzę w pułapce, opasany szczelnie
serdelkowatymi racicami Bogusi:
Dusił się Tadeusz dosłownie i w przenośni.
Jednocześnie, stopniowo dojrzewała w nim myśl, by położyć kres
tej farsie i ponownie zacząć żyć pełnią życia obok kobiety, przy której poczuje
się znowu szczęśliwy. A kiedy to postanowienie już w nim dojrzało i nabrało
koloru purpury, wybuchł Tadeusz pewnego dnia, widząc jak Bogusia wrzuca do
pralki brudne majtki razem z kuchennymi ściereczkami. Bez ogródek obwieścił jej
wtedy,… iż odchodzi. Nie mógł go już zatrzymać, ani jej lament, ani solenna
obietnica poprawy, ani żarliwe zapewnienie o dozgonnej miłości, bowiem decyzja
w głowie Tadeusza zapadła już dawno.
Tadek nie musiał długo czekać, by wyśniony scenariusz wcielić w życie.
Jego sen bardzo szybko się ziścił, a nowa wybranka o przecudnym imieniu Odeta, w
każdej materii biła swoją poprzedniczkę na głowę. Oprócz tego, że nawet tuż po
przebudzeniu wyglądała jak milion dolarów, to jeszcze była bystra, jak górski
potok. Szybko przejęła w domu pałeczkę i w niedługim czasie nie musiał się już
Tadeusz zamartwiać robieniem opłat, oszczędzaniem, lokatami, ani nawet
bieżącymi naprawami:
Ten zgnębiony mężczyzna wreszcie odżył.
Czuł się jak młody chłopiec, który morze ma jeszcze po kolana. Ona była jak
gejzer, z którego czerpał energię do życia. Jej witalność i wyjątkowa uroda
całkowicie wypełniały przestrzeń, z której zachłannie czerpał garściami. Karmiła
go solidnie, ale z głową. Bardzo często wypiekała bułeczki, hojnie nadmuchane
powietrzem. Rozmawiał z nią o wszystkim i o niczym, nawet o aborygeńskich
pisarzach.
I tak mijały dni, miesiące i lata. Aż pewnego dnia Tadeusz zaczął uważniej
przyglądać się swojej Odecie. I znowu to samo prawidło, jak potężny wstrząs
sejsmiczny, zachwiało poukładanym życiem Tadeusza. Czy jemu się zdaje, czy na
nogach Odety pojawiły się pierwsze żylaki? I broda jakoś jej się tak wyciągnęła
do przodu. Kiedyś przecież nie przypominała zgryźliwej czarownicy. I kiedy te
kolana takie jej się zrobiły szpotawe? Nie mówiąc o tym, że na jej usta co
chwilę wypełza nerwowy grymas, uzewnętrzniając całą jej rozedrganą i
neurotyczną naturę:
Jakby
tego był mało, Odeta niczym Nemezis stale wymierza mężowi sprawiedliwość.
Postne potrawy są karą, natomiast schabowy oznaką najwyższej łaski. O losie!
I jak zawsze, gdy rzeczywistość okazywała się
rozczarowaniem, szukał Tadeusz wytchnienia w swoich fantazjach. Wtedy to częściej
niż zwykle, ze zwiniętą w trąbkę gazetą,
kierował swe kroki ku jedynemu w domu ustronnemu miejscu, które na
krótki czas stawało się jego azylem. Jak lunatyk podążał… ku toalecie. Darzył
to miejsce niezwykłym sentymentem. To tu oddawał się marzeniom. To tutaj, tylko
sam na sam ze sobą, czuł znowu posmak wolności.
Tego ranka również, zaraz po obfitym śniadaniu, niemal na oślep ruszył
w kierunku swego zacisza. Rozsiadł się wygodnie na sedesie, zrelaksowany
przyjął właściwą pozycję i zatopił wzrok w gazecie, ale nie zdążył jeszcze
rozczytać się w tytułach, gdy nagle zobaczył przed sobą obcego mężczyznę. Podtatusiały
jegomość z tłustą grzywą zapożyczoną z tylnej partii głowy na rzecz przedniej,
człek o wielce kontrowersyjnej urodzie misia koali:
…przyglądał się Tadeuszowi w niemym
rozdziawieniu, czyniąc bezcennym moment opróżniania jelit. Nie od razu dotarło
do biednego Tadzika, że jego nikczemna Nemezis, w swojej złośliwości, zawiesiła
lustro vis à vis klozetu. I teraz, niczym Bazyliszek zaskoczony swoim odbiciem,
zastygł w bezruchu i z niedowierzaniem odbicie to kontemplował. Czy to naprawdę
on? Ten zgnuśniały okularnik w białych skarpetach i rozdeptanych kapciach o
fizjonomii zaspanego gryzonia, to ten sam który rzucał na kolana wszystkie
łanie na salonach? Gdzie jego falująca grzywa? Gdzie ulotnił się magnetyczny
czar jego oczu? Gdzie szelmowski uśmiech? Skąd te obwisłe policzki i wieprzowe podgardle?
:
O zgrozo, kiedy to się porobiło?
On, mężczyzna trzydziestoparoletni, w wieku reprodukcyjnym, zdolny jeszcze powołać
do życia całe zastępy Tadeuszków ( choć do tej pory, nie wiedzieć dlaczego,
myśl o potomku napawała go lękiem):
…teraz sam mógłby uchodzić za
własnego ojca. Stanąwszy oko w oko ze wszystkimi swoimi słabościami, tak bardzo
ludzki, z bezlitośnie oskalpowanym ego, począł Tadeusz chlipać jak dziecko.
Całym jego zwalistym ciałem wstrząsały spazmy histerycznego szlochu, który stopniowo
przeradzał się w rozdzierający krzyk. I naraz poczuł ten rosły mężczyzna, że
zaczyna się dusić i niczym wyrzucony na brzeg wieloryb rozpaczliwie walczył o
ostatni oddech.
- Tadeusz! Tadeusz! – donośny
kobiecy głos dochodził do niego jakby z zaświatów. Czyjaś krzepka dłoń klepała
go gorliwie po policzku. Powoli otwierał oczy. Jego oddech się uspokajał.
- Bogumiła?! – krzyknął z
niedowierzaniem na widok tak dobrze znajomych, wlepionych w niego z oddaniem,
dwóch mrugających nerwowo kierunkowskazów. Znowu tkwił zakleszczony między jej masywnymi
członkami, ale już się nie miotał. Po raz pierwszy od lat wydała mu się mała i
lekka jak koliber.
– Bogumiła! Bogumiła! Więc to tylko zły sen? To tylko
zły sen? – pytał z niedowierzaniem Tadeusz.
- Tak Pączku! Wrzeszczałeś całą noc,
jak opętany, musiałam cię obudzić. Oj i widzisz Tadziu, co ty byś beze mnie
zrobił? – powiedziała Bogusia i zarechotała głośno i chrapliwe, a w przypływie
dzikiej radości jęła wierzgać na łóżku, jak młoda klacz:
Ten śmiech po raz pierwszy nie kojarzył
się Tadeuszowi z rżeniem chorej szkapy. Brzmiał raczej dźwięcznie, jakby jakiś
wirtuoz przeciągnął smukłym palcem po harfie. I przede wszystkim był swojski. A
Tadeusz, choć trochę jeszcze spocony ze strachu, ale póki co szczęśliwy, fiknął
podwójnego koziołka i w swojej starej, flanelowej piżamie zatańczył przed
małżonką ogniste bolero z przytupem:
*Wszystkie zdjęcia pochodzą z internetu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz