Rzadko zdarza się w naszej kulturalnie
wyjałowionej rzeczywistości, by coś jeszcze dzisiaj człowieka autentycznie
zachwyciło. Znakiem naszych czasów jest plastik, teflon i tombak. A kto nie
rozumie współczesności w takim silikonowym wydaniu jest po prostu ignorantem, żeby
nie powiedzieć, głupkiem zwyczajnie.
Toteż oniemiałam niemal z wrażenia w tegoroczny,
sylwestrowy wieczór, gdy przechadzając się starówką stałam się świadkiem nadzwyczajnej
sceny. Przy jednej ze starych kamienic, z dala od rozbawionego tłumu, siedział
na niewielkim, drewnianym stołeczku niezwykły młodzieniec. Z wielkim namaszczeniem i wyjątkową pasją grał on na… drewnianej lutni. Zdawał się
być przybyszem zupełnie nie z tego świata, odmieńcem, który na skutek jakiejś dziwnej
koincydencji spadł był chyba z Księżyca i przeciął mi drogę. Jego archaiczny
czarny kapelusz zdobiło czerwone piórko, opadające niesfornie na oczy, a
kolorowy, aksamitny kombinezon przypominał wielkie, dziecięce śpiochy. Gdzie on
to dostał, czyżby w Smyku mieli takie duże rozmiary? – zastanawiałam się,
patrząc na szarpiącego struny Cudaka :
Mijający go ludzie w szampańskich nastrojach,
przystawali czasem na chwilę, niektórzy pobłażliwie uśmiechali się pod nosem,
inni wytykali palcami, ale nikt nie słuchał jego gry, a chłopak naprawdę
pięknie brzdąkał, jakoś tak… nieziemsko. Patrzyłam na to zjawisko, jak zaczarowana,
gdy nagle na głowę grajka spadła z impetem szklana butelka. Ludzie zamilkli, po
czym lekko zmieszani rozpierzchli się w popłochu. Chłopiec, jakby wyrwany z
letargu, potarł dłonią czoło, schował lutnię do czarnego futerału, zarzucił na
plecy wielką torbę i ruszył gdzieś przed siebie, rozglądając się dookoła dziwnie
pustym, jakby niewidzącym wzrokiem. Pomyślałam, że może doznał jakiegoś
poważniejszego urazu, może jest w szoku? Niewiele myśląc, pobiegłam za nim i
zapytałam:
- Nic ci się nie stało? Dobrze
się czujesz?
Chłopak przystanął i spojrzał na mnie
zdziwiony. Potem dotknął czoła, na którym wykwitło kilka kropel krwi, zachwiał
się lekko i powiedział niepewnie:
- Właściwie to nie wiem. Chyba
muszę chwilę odpocząć i czegoś się napić.
Zaprowadziłam chłopca do
pierwszej lepszej knajpki, posadziłam na krześle i spytałam co mu zamówić.
- Gorący miód pitny, poproszę
– odrzekł z jakąś pocieszną, staroświecką manierą.
Matko, jeszcze chwila i podjedzie
tu po niego dorożka z woźnicą. No cóż, nie takie rzeczy zapewne widziała
gdańska starówka w sylwestrową noc. Sobie zamówiłam duże piwo. A żeby wypełnić jakoś
kłopotliwą ciszę, która nagle zapadła, spytałam młodzieńca jak mu na imię.
- Wołają na mnie Michał –
odpowiedział zwięźle, zezując komicznie za piórkiem, tańczącym mu wesoło przed
oczami.
Oho, wołają na niego Michał,
jak nic tylko wyglądać dorożki.
- A co tu robisz Michale? - spojrzałam znacząco na jego wielką podróżną
torbę – przyjechałeś na Sylwestra?
- Bynajmniej – zaprzeczył nieco
wyniośle chłopak – miałem tu spotkanie z pewnym mecenasem sztuki.
Wariat. Pomagam wariatowi.
- W sensie … z jakimś
menedżerem? – domagałam się sprostowania.
Zniecierpliwiony chłopak tylko
wzniósł oczy do nieba, po czym sięgnął ochoczo po przyniesiony właśnie przez
kelnera gorący specyfik. Siorbnął łapczywie miodu i naraz wróciły mu rumieńce.
Następnie dostał swój futerał spod stołu, otworzył go, sprawdził czy instrument
nie ucierpiał podczas incydentu z butelką, pogładził go czule i popadł w
zadumę. Znowu zapadła niezręczna cisza.
- Mhmm – chrząknęłam lekko
zmieszana i po raz kolejny zagaiłam – długo grasz na lutni?
- Jakieś 200 lat bez mała – rzucił Michał niedbale.
-Eehhheeeeeee – prawie
udławiłam się swoim spienionym piwem, aż z oczu pociekły mi łzy. Rozejrzałam
się niespokojnie po sali i z ulgą stwierdziłam, że w knajpie oprócz nas jest
jeszcze całkiem sporo osób. Do północy brakowało jedynie 2 godzin. Patrzyłam w
niemym zdumieniu, jak Ten Obcy, delektuje się gorącym miodem i jak jego lica
stają się z minuty na minutę coraz bardziej pąsowe. Czoło już przestało
krwawić, oblicze mu się nieco rozchmurzyło i chyba nabrał ochoty do rozmowy, bo
raptem ni z tego, ni z owego wstał i wypali, wprawiając w zdumienie wszystkich
obecnych na sali:
- Ejże Giermku! Dolać piwa tej
pani, bo każę wychłostać !
W knajpie zapadła bezkresna cisza
i tylko gdzieś z oddali dochodził huk przepowiadających Nowy Rok fajerwerków.
Wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę. Na szczęście kelner przytomnie zgłośnił
muzykę, a następnie zaserwował nam jeszcze raz to samo. Na sali znowu zapanował
gwar.
- 200 lat mówisz… – desperacko
próbowałam podjąć przerwany wątek – … a wcześniej ? – spytałam nieco ironicznie.
- Ach, wcześniej… – westchnął
Michał – wcześniej zajmowałem się głównie malarstwem i rzeźbą…. Ale to już nie
dla mnie. Nikt dzisiaj mojego malarstwa nie rozumie. Nie było rady, musiałem
się przekwalifikować – cisnął przed siebie ze złością utoczony w
kulkę kawałek czyjejś niedojedzonej pizzy i kontynuował z nutą goryczy w głosie
– wiesz, myślę że nastąpiła w temacie kultury jakaś osobliwa dysharmonia,
dziwny rozdźwięk, z którego wyłania się pytanie: czy obecnie sztuka ma jeszcze
zachwycać, czy już tylko szokować ? – uderzył w akademicki ton - jak mogę konkurować z dzisiejszymi artystami? No,
spójrz tylko ! – nagle, wyraźnie podekscytowany, wyjął z przepastnego plecaka
album wielkich gabarytów, otworzył go na wysokości mojej zdumionej fizjonomii i
wykrzyknął wprost do ucha:
- Popatrz no tylko na ten fresk!
To jest dzisiaj prawdziwa sztuka ! :
…wybitna poprzez swoją głębię i
wielorakie możliwości jej odbioru! Ach, dech
zapiera z wrażenia… – perorował Michał niczym w transie, skubiąc nerwowo latające
mu przed oczami piórko i przewracając neurotycznie kolejne strony albumu. W
pewnym momencie coś znowu przykuło jego uwagę i chłopak zapiał histerycznie:
- A spójrz tylko na ten majstersztyk
sztuki nowoczesnej! Toż to unikat godny jedynie najprawdziwszych koneserów ! :
Lodowate piwo pozwoliło mi
trochę ochłonąć i nabrać niezbędnego dystansu do sprawy:
- Michale – rzekłam
wyrozumiale – na pewno i ty masz w swym dorobku dzieła nie mniej udane, musisz
tylko w siebie uwierzyć, poczuć ducha czasu. Zrozum, że dziś już nie ma
mecenasów sztuki , piórko też niewiele ci pomoże. Masz jakieś portfolio, albo
chociaż link do swojej strony?
- Ach, słyszę to pytanie niemal codziennie –
westchnął z rezygnacją - i za każdym razem to samo mówię. Moje portfolio to freski
w Kaplicy Sykstyńskiej! Przy sobie mam tylko ich nędzne szkice.
Spokojnie odstawiłam swoje
piwo na stolik. Odetchnęłam głęboko, spojrzałam w oczy Michałowi i powiedziałam
:
- No to pokaż te szkice.
Chłopak wyjął nieporadnie z
plecaka kolejną teczkę, rozłożył ją przede mną na stole i wskazał szkic pod
tytułem „ Sąd Ostateczny”:
- Ahahahahahahahahahha – wybuchnęłam
szaleńczym, niepohamowanym śmiechem – chcesz mi powiedzieć, że to twoje dzieło?
Że niby jesteś Michałem Aniołem??!! Ahahahahahahah – ponownie tego wieczora łzy
polały mi się z oczu – a to dobre, dawno się tak nie uśmiałam! – mówiłam
szczerze ubawiona fantazją młodzieńca.
- I co w tym śmiesznego ? – spytał
chłopak ze śmiertelną powagą, patrząc na mnie jak na wariatkę. Potem wskazał kolejny
szkic - A to… znasz? Mówi ci to coś? - wyraźnie poirytowany,
niemal wepchnął mi do gardła kolejny rysunek:
O mój drogi! – pomyślałam - teraz
to już przesadziłeś. Z taką megalomanią dawno się już nie spotkałam. Ale ok, mamy
sporo czasu do północy, jest sylwestrowy wieczór, możemy się trochę powydurniać.
Zwróciłam się zatem do „przybysza z epoki renesansu” tymi oto słowy:
- No i co? I czego ty wymagasz
chłopcze od współczesnych? Przecież te palce nawet się nie stykają!! A jeśli
naprawdę chcesz się dzisiaj jakoś przebić, to coś musi się stykać… coś musi na
siebie wchodzić lub zachodzić, a najlepiej gdyby to w ogóle nie były palce!
Albowiem Michale, same palce dzisiaj już
nie wystarczą, by wprawić w zachwyt wymagającego odbiorcę! Musiałbyś drogi
Aniele trochę zmodernizować swoje dzieła, ażeby dotrzeć do współczesnej
publiki. No może i dałoby się te twoje obrazy jakoś jeszcze wskrzesić,
modernizując je tu i ówdzie, a najlepiej
dorzucając jakiś niewieści pierwiastek, który zawsze jest przecież gwarantem
sukcesu. Ja bym ci proponowała,
chociażby taki oto nowatorski akcent. Tutaj, w pijackim chyba natchnieniu i w jakimś
twórczym szale naniosłam poprawki do szkiców Anioła. Muszę przyznać, że efekt był niezły :
Ale po chwili spojrzałam już bardziej krytycznie
na swoje dzieło. Michał też miał minę nietęgą. Nie, zdecydowanie czegoś tu
brakuje…
- Oj, przepraszam cię Michałku – poprosiłam chłopaka o gumkę i pospiesznie wytarłam nieudolny bohomaz – wiesz,
jestem pewna, że w takiej wersji
odbiorca będzie czuł jeszcze wielki niedosyt, a może i nawet rozczarowanie
niezrozumieniem tematu. Zdecydowanie nie powinieneś dzisiaj pozostawiać nawet cienia
wątpliwości, co też ci po tej głowie w trakcie tworzenia chodziło! Należałoby TO
w twoim dziele dobitnie wyeksponować.
No, chociażby tak. Szybko naniosłam kolejne poprawki , teraz już w pełni
oddając swoją nowatorską wizję:
Michał spojrzał krytycznie na
zmodernizowany naprędce szkic. Po chwili jego rumiana twarz wyraźnie się
rozpromieniła:
- Otóż to! Faktycznie, teraz
tę dzisiejszą sztukę to i ja rozumiem, dosłownie i w przenośni. Racja. I właśnie
dzięki takowej zyskałbym dziś poklask, wdzięczność kulturoznawców oraz świeży przypływ
wielbicieli sztuki nowoczesnej! - zapalił się do pomysłu Michał - Ach genialna, nowoczesna kobieto, oczy mi
dopiero otworzyłaś!! A ja już traciłem nadzieję. Wiesz, tułam się tak po
świecie niemal od 500 lat, gdyż w zaświatach miejsca sobie znaleźć nie mogę. Próbuję odnaleźć się w każdej epoce, ale
przyznam, że w obecnej jest mi wyjątkowo trudno. Może powinienem był zostać w
Rzymie lub we Florencji, ale traf chciał, iż kilka lat temu w Zaduszki spotkałem
Wyspiańskiego i ten właśnie Jegomość
powiedział mi, iż dzisiaj wyjątkowo łatwo w Polsce zrobić karierę. Postanowiłem
zatem spróbować swoich sił, tym razem już w zupełnie innej branży. Mianowicie, zacząłem
śpiewać. Dopiero z czasem przekonałem się, iż krytyka w waszym kraju potrafi
być naprawdę niemiłosierna :
Pomyślałem więc, że może Wyspiański miał na myśli raczej współczesny teatr. Zdecydowałem
się zatem rozeznać w temacie. I wiesz co? Po wstępnej analizie, doszedłem do
wniosku, że to w teatrze właśnie odnajdę swoją przestrzeń – w tym miejscu przerwał Michał i pociągnął solidny
haust ciepłego miodu - otóż kondycja współczesnego
teatru - kontynuował, nie bacząc, że z
nudów prawie przysypiam - wielce zbliżona jest do mojej. Kto powiedział, że w
sztuce nie ma miejsca na kompromis? Owszem jest i to dużo! – mówił Michał z
przejęciem, wymachując zamaszyście rękami w kierunku opustoszałej już sali – ten cały Wyspiański, Fredro, Shakespeare, przecież
wszyscy oni idą dzisiaj na kompromis! – z werwą uderzył glinianym kubkiem w
stół. Zdecydowanie był już miodem upojony
- Biernie pozwalają współczesnym reżyserom
unowocześniać swoje utwory, dopisywać
zakończenia, awangardowo modyfikować wersy i szokować formą! Halo! Nie
śpij! Lepiej powiedz mi, czy ten
fragment „Zemsty” w oryginalnym przekładzie ma jeszcze dzisiaj szansę
przyciągnąć tłumy? – podekscytowany chłopak podsunął mi pod nos tekst, starannie
wykaligrafowany na starym, pożółkłym
pergaminie :
„Papkin:
Fiu, fiu, fiu! Tak, że z
miłości (o Podstolinie)
Trzykroć na dzień wpada w
mdłości,
Cześnik także rozogniony,
Jak gromnica ku niej pała –
Będzie para doskonała;
A że wierna w każdej sprawie,
Ręce, nogi w zakład stawię.”
Pokręciłam głową zrezygnowana.
Czy nic do tego matoła nie dociera?
- Drogi Michale, rozumiem twoje
przywiązanie do tradycji, ale czy naprawdę chciałbyś wystawić w teatrze tę
skamielinę w oryginale?! Tak zupełnie au
naturel ? Ludzie są głodni kontrowersji, skandalu, a za takie fiu, fiu, fiu,
nikt ci dzisiaj nie zapłaci! No dobra, spójrz, może to cię jakoś zainspiruje.
Co powiesz na moją, bardziej nowatorską wersję ? :
„Papkin:
Fiut, fiut, fiut! Tak – że z miłości ( o Podstolinie)
Trzykroć na dzień wpada w mdłości.
Cześnik także rozogniony,
Idzie z pałą jak gromnica –
Będzie wściekać się prawica;
A że krewki w każdej sprawie,
Wszystkie członki swe nadstawię.
Na te słowa scenę zasnuwa kolorowa tęcza i zza kulis kocim krokiem
wychodzi młody, przystojny Latynos, o
imieniu Podstolino” :
- O taaak, to pewnikiem będzie
przełom w sztuce nowoczesnej i niechybnie stanie się prawdziwym spiritus movens mojej podupadłej kariery!
Dziękuję ci droga przyjaciółko! Teraz muszę biec z tym do mojego mecenasa
sztuki … - ostatnie słowa Michała
zagłuszył huk noworocznych wystrzałów. Wybiła północ. Chłopak chwycił swój
kufel, wzniósł go do góry i rzekł patetycznie:
- Wszystkiego dobrego! Oby ten
rok był przełomowy ! - po czym ukłonił mi się w pas i już chciał odchodzić, jednak
wstrzymało go jeszcze moje pytanie:
- A co zrobisz Michale, jeśli mimo
wszystko z teatrem też ci nie wyjdzie?
Chłopak wyraźnie się zasępił, a
piórko całkiem mu oklapło, przysłaniając prawe oko:
- Ech… no cóż, wtedy czas
będzie na podbój Wielkiej Brytanii – powiedział, jakby to była zupełnie
naturalna kolej rzeczy.
- A chociaż masz tam kogoś kto
ci pomoże? – zadałam oczywiste pytanie.
- Owszem, Da Vinci obiecał
załatwić mi jakieś zajęcie przy czyszczeniu
szklanych naczyń, co prawda na początku tylko za wikt i opierunek, ale dobre i
to – mimo całej powagi sytuacji nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam
śmiechem :
- Tylko nie mów, że chodzi ci
o Tego Da Vinci – teraz już naprawdę rechotałam.
- W rzeczy samej, mówię o
Leonardo Da Vinci, on już jest tam menedżerem…
- menedżerem kultury ? – zapytałam
ironicznie, coraz bardziej ubawiona.
- nie, działu męskiego w dużym
sklepie sieciowym. Podobno ubiera samego sir Eltona Johna. No, na mnie już
czas. Dziękuję ci za wszystko. Bywaj !
Chłopak ponownie ukłonił się w pas, kręcąc mi
przed nosem zamaszyste kółka trzymanym w dłoni kapeluszem. Patrzyłam, jak
odwraca się szybko na pięcie i odchodzi w
blasku kolorowych, ale jakże sztucznych ogni.
Ja
natomiast, do dzisiaj jeszcze zachodzę w głowę kim był ten noworoczny kosmita:
uciekinierem z domu wariatów, niszowym artystą, żałosnym kabotynem, czy też prawdziwym
Michałem Aniołem? Kimkolwiek by jednak nie był, to Sylwester w jego towarzystwie
zdecydowanie lepszy był od towarzystwa preparatów wyjętych z formaliny na tę
okazję, w postaci „chłopców” z grupy Vox oraz nieśmiertelnej „dzidzi piernik” o
wdzięcznym imieniu Marylka. Swoją drogą, ciekawe dlaczego Wielka Brytania jeszcze
się o nich nie upomina? A może Anglia… to nie jest kraj dla starych ludzi?
Dobrze, że przynajmniej w naszej, rodzimej
kulturze dinozaury zawsze będą zwycięskie:
Wyginięcie im z pewnością nie
grozi. Jedyne co im grozi, to upadek ze sceny w wyniku starości :-).
* Wszystkie zdjęcia pochodzą z internetu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz