czwartek, 16 stycznia 2014

TO NIE JEST KRAJ DLA STARYCH LUDZI !




    Rzadko zdarza się w naszej kulturalnie wyjałowionej rzeczywistości, by coś jeszcze dzisiaj człowieka autentycznie zachwyciło. Znakiem naszych czasów jest plastik, teflon i tombak. A kto nie rozumie współczesności w takim silikonowym wydaniu jest po prostu ignorantem, żeby nie powiedzieć,  głupkiem zwyczajnie.
   Toteż oniemiałam niemal z wrażenia w tegoroczny, sylwestrowy wieczór, gdy przechadzając się  starówką stałam się świadkiem nadzwyczajnej sceny. Przy jednej ze starych kamienic, z dala od rozbawionego tłumu, siedział na niewielkim, drewnianym stołeczku niezwykły młodzieniec. Z wielkim namaszczeniem i wyjątkową  pasją grał on na… drewnianej lutni. Zdawał się być przybyszem zupełnie nie z tego świata, odmieńcem, który na skutek jakiejś dziwnej koincydencji spadł był chyba z Księżyca i przeciął mi drogę. Jego archaiczny czarny kapelusz zdobiło czerwone piórko, opadające niesfornie na oczy, a kolorowy, aksamitny kombinezon przypominał wielkie, dziecięce śpiochy. Gdzie on to dostał, czyżby w Smyku mieli takie duże rozmiary? – zastanawiałam się, patrząc na szarpiącego  struny Cudaka :





  Mijający go ludzie w szampańskich nastrojach, przystawali czasem na chwilę, niektórzy pobłażliwie uśmiechali się pod nosem, inni wytykali palcami, ale nikt nie słuchał jego gry, a chłopak naprawdę pięknie brzdąkał, jakoś tak… nieziemsko. Patrzyłam na to zjawisko, jak zaczarowana, gdy nagle na głowę grajka spadła z impetem szklana butelka. Ludzie zamilkli, po czym lekko zmieszani rozpierzchli się w popłochu. Chłopiec, jakby wyrwany z letargu, potarł dłonią czoło, schował lutnię do czarnego futerału, zarzucił na plecy wielką torbę i ruszył gdzieś przed siebie, rozglądając się dookoła dziwnie pustym, jakby niewidzącym wzrokiem. Pomyślałam, że może doznał jakiegoś poważniejszego urazu, może jest w szoku? Niewiele myśląc, pobiegłam za nim i zapytałam:
- Nic ci się nie stało? Dobrze się czujesz?
  Chłopak przystanął i spojrzał na mnie zdziwiony. Potem dotknął czoła, na którym wykwitło kilka kropel krwi, zachwiał się lekko i powiedział niepewnie:
- Właściwie to nie wiem. Chyba muszę chwilę odpocząć i czegoś się napić.
Zaprowadziłam chłopca do pierwszej lepszej knajpki, posadziłam na krześle i spytałam co mu zamówić.
- Gorący miód pitny, poproszę – odrzekł z jakąś pocieszną, staroświecką manierą.
Matko, jeszcze chwila i podjedzie tu po niego dorożka z woźnicą. No cóż, nie takie rzeczy zapewne widziała gdańska starówka w sylwestrową noc. Sobie zamówiłam duże piwo. A żeby wypełnić jakoś kłopotliwą ciszę, która nagle zapadła, spytałam młodzieńca jak mu na imię.
- Wołają na mnie Michał – odpowiedział zwięźle, zezując komicznie za piórkiem, tańczącym mu wesoło przed oczami.
Oho, wołają na niego Michał, jak nic tylko wyglądać dorożki.
- A co tu robisz Michale? - spojrzałam znacząco na jego wielką podróżną torbę – przyjechałeś na Sylwestra?
- Bynajmniej – zaprzeczył nieco wyniośle chłopak – miałem tu spotkanie z pewnym mecenasem sztuki.
  Wariat. Pomagam wariatowi.
- W sensie … z jakimś menedżerem? – domagałam się sprostowania.
Zniecierpliwiony chłopak tylko wzniósł oczy do nieba, po czym sięgnął ochoczo po przyniesiony właśnie przez kelnera gorący specyfik. Siorbnął łapczywie miodu i naraz wróciły mu rumieńce. Następnie dostał swój futerał spod stołu, otworzył go, sprawdził czy instrument nie ucierpiał podczas incydentu z butelką, pogładził go czule i popadł w zadumę. Znowu zapadła niezręczna cisza.
- Mhmm – chrząknęłam lekko zmieszana i po raz kolejny zagaiłam – długo grasz na lutni?
- Jakieś  200 lat bez mała  – rzucił Michał niedbale.
-Eehhheeeeeee – prawie udławiłam się swoim spienionym piwem, aż z oczu pociekły mi łzy. Rozejrzałam się niespokojnie po sali i z ulgą stwierdziłam, że w knajpie oprócz nas jest jeszcze całkiem sporo osób. Do północy brakowało jedynie 2 godzin. Patrzyłam w niemym zdumieniu, jak Ten Obcy, delektuje się gorącym miodem i jak jego lica stają się z minuty na minutę coraz bardziej pąsowe. Czoło już przestało krwawić, oblicze mu się nieco rozchmurzyło i chyba nabrał ochoty do rozmowy, bo raptem ni z tego, ni z owego wstał i wypali, wprawiając w zdumienie wszystkich obecnych na sali:
- Ejże Giermku! Dolać piwa tej pani,  bo każę wychłostać !
W knajpie zapadła bezkresna cisza i tylko gdzieś z oddali dochodził huk przepowiadających Nowy Rok fajerwerków. Wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę. Na szczęście kelner przytomnie zgłośnił muzykę, a następnie zaserwował nam jeszcze raz to samo. Na sali znowu zapanował gwar.
- 200 lat mówisz… – desperacko próbowałam podjąć przerwany wątek – … a wcześniej ?  – spytałam nieco ironicznie.
- Ach, wcześniej… – westchnął Michał – wcześniej zajmowałem się głównie malarstwem i rzeźbą…. Ale to już nie dla mnie. Nikt dzisiaj mojego malarstwa nie rozumie. Nie było rady, musiałem się przekwalifikować   cisnął przed siebie ze złością utoczony w kulkę kawałek czyjejś niedojedzonej pizzy i kontynuował z nutą goryczy w głosie – wiesz, myślę że nastąpiła w temacie kultury jakaś osobliwa dysharmonia, dziwny rozdźwięk, z którego wyłania się pytanie: czy obecnie sztuka ma jeszcze zachwycać, czy już tylko szokować ? – uderzył w akademicki ton -  jak mogę konkurować z dzisiejszymi artystami? No, spójrz tylko ! – nagle, wyraźnie podekscytowany, wyjął z przepastnego plecaka album wielkich gabarytów, otworzył go na wysokości mojej zdumionej fizjonomii i wykrzyknął wprost do ucha:
- Popatrz no tylko na ten fresk! To jest dzisiaj prawdziwa sztuka ! :





…wybitna poprzez swoją głębię i wielorakie możliwości jej odbioru!  Ach, dech zapiera z wrażenia… – perorował Michał niczym w transie, skubiąc nerwowo latające mu przed oczami piórko i przewracając neurotycznie kolejne strony albumu. W pewnym momencie coś znowu przykuło jego uwagę i chłopak zapiał histerycznie:
- A spójrz tylko na ten majstersztyk sztuki nowoczesnej! Toż to unikat godny jedynie najprawdziwszych koneserów ! :






Lodowate piwo pozwoliło mi trochę ochłonąć i nabrać niezbędnego dystansu do sprawy:
- Michale – rzekłam wyrozumiale – na pewno i ty masz w swym dorobku dzieła nie mniej udane, musisz tylko w siebie uwierzyć, poczuć ducha czasu. Zrozum, że dziś już nie ma mecenasów sztuki , piórko też niewiele ci pomoże. Masz jakieś portfolio, albo chociaż link do swojej strony?
-  Ach, słyszę to pytanie niemal codziennie – westchnął z rezygnacją - i za każdym razem to samo mówię. Moje portfolio to freski w Kaplicy Sykstyńskiej! Przy sobie mam tylko ich nędzne szkice.
Spokojnie odstawiłam swoje piwo na stolik. Odetchnęłam głęboko, spojrzałam w oczy Michałowi i powiedziałam :
- No to pokaż te szkice.
Chłopak wyjął nieporadnie z plecaka kolejną teczkę, rozłożył ją przede mną na stole i wskazał szkic pod tytułem „ Sąd Ostateczny”:






- Ahahahahahahahahahha – wybuchnęłam szaleńczym, niepohamowanym śmiechem – chcesz mi powiedzieć, że to twoje dzieło? Że niby jesteś Michałem Aniołem??!! Ahahahahahahah – ponownie tego wieczora łzy polały mi się z oczu – a to dobre, dawno się tak nie uśmiałam! – mówiłam szczerze ubawiona fantazją młodzieńca.
- I co w tym śmiesznego ? – spytał chłopak ze śmiertelną powagą, patrząc na mnie jak na wariatkę. Potem wskazał kolejny szkic - A to… znasz? Mówi ci to coś? - wyraźnie poirytowany, niemal wepchnął mi do gardła kolejny rysunek:





O mój drogi! – pomyślałam - teraz to już przesadziłeś. Z taką megalomanią dawno się już nie spotkałam. Ale ok, mamy sporo czasu do północy, jest sylwestrowy wieczór, możemy się trochę powydurniać. Zwróciłam się zatem do „przybysza z epoki renesansu” tymi oto słowy:
- No i co? I czego ty wymagasz chłopcze od współczesnych? Przecież te palce nawet się nie stykają!! A jeśli naprawdę chcesz się dzisiaj jakoś przebić, to coś musi się stykać… coś musi na siebie wchodzić lub zachodzić, a najlepiej gdyby to w ogóle nie były palce! Albowiem Michale,  same palce dzisiaj już nie wystarczą, by wprawić w zachwyt wymagającego odbiorcę! Musiałbyś drogi Aniele trochę zmodernizować swoje dzieła, ażeby dotrzeć do współczesnej publiki. No może i dałoby się te twoje obrazy jakoś jeszcze wskrzesić, modernizując je tu i ówdzie, a najlepiej dorzucając jakiś niewieści pierwiastek, który zawsze jest przecież gwarantem sukcesu. Ja bym ci proponowała, chociażby taki oto nowatorski akcent. Tutaj, w pijackim chyba natchnieniu i w jakimś twórczym szale naniosłam poprawki do szkiców Anioła.  Muszę przyznać, że efekt był niezły :





  Ale po chwili spojrzałam już bardziej krytycznie na swoje dzieło. Michał też miał minę nietęgą. Nie, zdecydowanie czegoś tu brakuje…
- Oj, przepraszam cię Michałku – poprosiłam chłopaka o gumkę i pospiesznie wytarłam nieudolny bohomaz – wiesz, jestem pewna, że w takiej wersji  odbiorca będzie czuł jeszcze wielki niedosyt, a może i nawet rozczarowanie niezrozumieniem tematu. Zdecydowanie nie powinieneś dzisiaj pozostawiać nawet cienia wątpliwości, co też ci po tej głowie w trakcie tworzenia chodziło! Należałoby TO w twoim dziele dobitnie wyeksponować.  No, chociażby tak. Szybko naniosłam kolejne poprawki , teraz już w pełni oddając swoją nowatorską wizję:







  Michał spojrzał krytycznie na zmodernizowany naprędce szkic. Po chwili jego rumiana twarz wyraźnie się rozpromieniła:
- Otóż to! Faktycznie, teraz tę dzisiejszą sztukę to i ja rozumiem, dosłownie i w przenośni. Racja. I właśnie dzięki takowej zyskałbym dziś poklask, wdzięczność kulturoznawców oraz świeży przypływ wielbicieli sztuki nowoczesnej! - zapalił się do pomysłu Michał -  Ach genialna, nowoczesna kobieto, oczy mi dopiero otworzyłaś!! A ja już traciłem nadzieję. Wiesz, tułam się tak po świecie niemal od 500 lat, gdyż w zaświatach miejsca sobie znaleźć nie mogę. Próbuję odnaleźć się w każdej epoce, ale przyznam, że w obecnej jest mi wyjątkowo trudno. Może powinienem był zostać w Rzymie lub we Florencji, ale traf chciał, iż kilka lat temu w Zaduszki spotkałem Wyspiańskiego i ten właśnie Jegomość  powiedział mi, iż dzisiaj wyjątkowo łatwo w Polsce zrobić karierę. Postanowiłem zatem spróbować swoich sił, tym razem już w zupełnie innej branży. Mianowicie, zacząłem śpiewać. Dopiero z czasem przekonałem się, iż krytyka w waszym kraju potrafi być naprawdę niemiłosierna :





  Pomyślałem więc, że może Wyspiański miał na myśli raczej współczesny teatr. Zdecydowałem się zatem rozeznać w temacie. I wiesz co? Po wstępnej analizie, doszedłem do wniosku, że to w teatrze właśnie odnajdę swoją przestrzeń – w tym miejscu przerwał Michał i pociągnął solidny haust ciepłego  miodu - otóż kondycja współczesnego teatru - kontynuował, nie bacząc, że z nudów prawie przysypiam - wielce zbliżona jest do mojej. Kto powiedział, że w sztuce nie ma miejsca na kompromis? Owszem jest i to dużo! – mówił Michał z przejęciem, wymachując zamaszyście rękami  w kierunku opustoszałej już sali – ten cały Wyspiański, Fredro, Shakespeare, przecież wszyscy oni idą dzisiaj na kompromis! – z werwą uderzył glinianym kubkiem w stół. Zdecydowanie był już  miodem upojony - Biernie pozwalają współczesnym reżyserom unowocześniać swoje utwory, dopisywać  zakończenia, awangardowo modyfikować wersy i szokować formą! Halo! Nie śpij!  Lepiej powiedz mi, czy ten fragment „Zemsty” w oryginalnym przekładzie ma jeszcze dzisiaj szansę przyciągnąć tłumy? – podekscytowany chłopak podsunął mi pod nos tekst, starannie wykaligrafowany na starym, pożółkłym pergaminie :

  „Papkin:
Fiu, fiu, fiu! Tak, że z miłości (o Podstolinie)
Trzykroć na dzień wpada w mdłości,
Cześnik także rozogniony,
Jak gromnica ku niej pała –
Będzie para doskonała;
A że wierna w każdej sprawie,
Ręce, nogi w zakład stawię.”

Pokręciłam głową zrezygnowana. Czy nic do tego matoła nie dociera?
- Drogi Michale, rozumiem twoje przywiązanie do tradycji, ale czy naprawdę chciałbyś wystawić w teatrze tę skamielinę w oryginale?! Tak zupełnie au naturel ? Ludzie są głodni kontrowersji, skandalu, a za takie fiu, fiu, fiu, nikt ci dzisiaj nie zapłaci! No dobra, spójrz, może to cię jakoś zainspiruje. Co powiesz na moją, bardziej nowatorską wersję ? :


„Papkin:
Fiut, fiut, fiut! Tak – że z miłości ( o Podstolinie)
Trzykroć na dzień wpada w mdłości.
Cześnik także rozogniony,
Idzie z pałą jak gromnica –
Będzie wściekać się prawica;
A że krewki w każdej sprawie,
Wszystkie członki swe nadstawię.

Na te słowa scenę zasnuwa kolorowa tęcza i zza kulis kocim krokiem wychodzi młody, przystojny Latynos,  o imieniu Podstolino” :






 - Ha… i to dopiero ma potencjał! – uśmiechnęłam się do siebie z satysfakcją, sama zaskoczona swoją kreatywnością – wyobraź sobie tylko reakcję widowni: tłum szaleje i skanduje imię krewkiego Latynosa: Pod-sto-li-no! Pod-sto-li-no! – podekscytowana obserwowałam, jak z twarzy Michała stopniowo znika sceptycyzm, a jego miejsce zajmuje najpierw nieśmiała nadzieja, a później ledwo powstrzymywany entuzjazm. Chłopak gorączkowo chwycił zmodyfikowaną przeze mnie wersję „Zemsty” , rozejrzał się podejrzliwie dookoła i powiedział konspiracyjnym szeptem:
- O taaak, to pewnikiem będzie przełom w sztuce nowoczesnej i niechybnie stanie się prawdziwym spiritus movens mojej podupadłej kariery! Dziękuję ci droga przyjaciółko! Teraz muszę biec z tym do mojego mecenasa sztuki …  - ostatnie słowa Michała zagłuszył huk noworocznych wystrzałów. Wybiła północ. Chłopak chwycił swój kufel, wzniósł go do góry i rzekł patetycznie:
- Wszystkiego dobrego! Oby ten rok był przełomowy ! - po czym ukłonił mi się w pas i już chciał odchodzić, jednak wstrzymało go jeszcze moje pytanie:
- A co zrobisz Michale, jeśli mimo wszystko z teatrem też ci nie wyjdzie?
Chłopak wyraźnie się zasępił, a piórko całkiem mu oklapło, przysłaniając prawe oko:
- Ech… no cóż, wtedy czas będzie na podbój Wielkiej Brytanii – powiedział, jakby to była zupełnie naturalna kolej rzeczy.
- A chociaż masz tam kogoś kto ci pomoże? – zadałam oczywiste pytanie.
- Owszem, Da Vinci obiecał załatwić mi jakieś zajęcie  przy czyszczeniu szklanych naczyń, co prawda na początku tylko za wikt i opierunek, ale dobre i to – mimo całej powagi sytuacji nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem :
- Tylko nie mów, że chodzi ci o Tego Da Vinci – teraz już naprawdę rechotałam.
- W rzeczy samej, mówię o Leonardo Da Vinci, on już jest tam menedżerem…
- menedżerem kultury ? – zapytałam ironicznie, coraz bardziej ubawiona.
- nie, działu męskiego w dużym sklepie sieciowym. Podobno ubiera samego sir Eltona Johna. No, na mnie już czas. Dziękuję ci za wszystko. Bywaj !
  Chłopak ponownie ukłonił się w pas, kręcąc mi przed nosem zamaszyste kółka trzymanym w dłoni kapeluszem. Patrzyłam, jak odwraca się szybko na pięcie  i odchodzi w blasku kolorowych, ale jakże sztucznych ogni.
  Ja natomiast, do dzisiaj jeszcze zachodzę w głowę kim był ten noworoczny kosmita: uciekinierem z domu wariatów, niszowym artystą, żałosnym kabotynem, czy też prawdziwym Michałem Aniołem? Kimkolwiek by jednak nie był, to Sylwester w jego towarzystwie zdecydowanie lepszy był od towarzystwa preparatów wyjętych z formaliny na tę okazję, w postaci „chłopców” z grupy Vox oraz nieśmiertelnej „dzidzi piernik” o wdzięcznym imieniu Marylka. Swoją drogą, ciekawe dlaczego Wielka Brytania jeszcze się o nich nie upomina? A może Anglia… to nie jest kraj dla starych ludzi?
   Dobrze, że przynajmniej w naszej, rodzimej kulturze dinozaury zawsze będą zwycięskie:


      Wyginięcie im z pewnością nie grozi. Jedyne co im grozi, to upadek ze sceny w wyniku starości :-).





* Wszystkie zdjęcia pochodzą z internetu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz